Forum publicystyczne

Poniższe forum jest zbiorem artykułów napisanych przez członków ASK-L oraz innych autorów prawicowych. Wiele z nich zostało wcześniej zamieszczonych w gazetce Konserwatywny Express.


Rodzice kontra specjaliści

Anna Godowska

Reforma edukacji skłania do refleksji na temat programu szkolnego. Powraca pytanie, czego i jak mają się uczyć dzieci. Każdemu patriocie zależy na tym, aby przyszłe pokolenia Polaków były dobrze wykształcone. Przecież poziom umysłowy wpływa nie tylko na losy pojedynczego człowieka, ale i na dzieje całego społeczeństwa. Naród potrzebuje ludzi wszechstronnych i specjalistów w różnych dziedzinach, przywódców, dyplomatów, naukowców i artystów. Taka elita tworzy się w dobrych szkołach. Dlatego poziom edukacji kształtuje przyszły dobrobyt, kulturę i historię narodu. Jednak w trosce i przyszłość Ojczyzny łatwo wpaść w pułapkę bezproduktywnej dyskusji nad programem, jaki miałby obowiązywać polskie dzieci.

Pułapka kryje się w założeniu, że w ogóle musi obowiązywać jakiś program zatwierdzony przez władzę państwową. Taka postawa wynika z przekonania, że jeżeli państwo nie zmusi dzieci do nauki, to rozszerzy się ignorancja, a nawet analfabetyzm. Moim zdaniem jest to przekonanie całkowicie niesłuszne, już choćby dlatego, że państwo nie jest w stanie nikogo zmusić do nauki. Jestem pewna, że znajdzie się ktoś, kto zapewni dzieciom wykształcenie lepiej niż państwo - są to rodzice. Nawet ten, kto sam nie ma dzieci domyśla się jak silna i ofiarna jest miłość macierzyńska i ojcowska. Trudno się nie zgodzić, że to właśnie rodzicom najbardziej zależy na dobru dziecka. Uważam, że aby mogli dać swojemu dziecku to, co uważają za najlepsze, powinni mieć swobodę wyboru szkoły i programu nauczania.

Spotykam się z argumentami, że ludzie w Polsce, a w szczególności rodzice polskich dzieci są zbyt prymitywni, aby decydować o kształcie edukacji. Mówi się, że w nowoczesnym społeczeństwie powinni się tym zajmować specjaliści. Widzę tutaj pomieszanie dwóch spraw: jedną rzeczą jest układanie programów szkolnych, drugą - wybór programu dla własnego dziecka. Naturalną koleją rzeczy do pisania i realizowania programu zabierają się ludzie przygotowani merytorycznie i metodycznie. Natomiast nie każdy stworzony program musi być stosowany. Obawa, że szkoły zaleje herezja wynika z całkowitego braku zaufania rodziców. Niech to oni wybiorą szkołę, o której wiedzą, że wykształci dzieci po ich myśli.

Państwo nie narzuca rodzicom jadłospisu dla dzieci, chociaż nie każdy jest lekarzem pediatrą, nie powinno więc także narzucać programu szkolnego, chociaż nie każdy jest pedagogiem.

(1/1999)

Wolnościowy sposób na narkotykowy problem

Radosław Olkowski

Problemy związane z narkotykami dotykają całe społeczeństwo. Wielu - przeważnie młodych - ludzi niszczy swe życie przez uzależnianie się od narkotyków. Gangi sprzedające narkotyki osiągają zawrotne zyski, co skłania wciąż nowych ludzi do schodzenia na drogę przestępczości. Jednocześnie państwo wydaje coraz więcej pieniędzy na walkę z narkotykami i uchwala coraz surowsze przepisy, ograniczające prawo do ich posiadania. Skutków jednak nie widać, a raczej są one odwrotne do zamierzonych. Czy zakończenie plagi narkomanii i związanej z nią przestępczości jest możliwe? Jak do tego doprowadzić? Odpowiedź jest prosta - wszystkie narkotyki trzeba zalegalizować!

Według danych ze Stanów Zjednoczonych, około 48 000 ludzi umiera corocznie na skutek używania alkoholu (legalnego), ponad 400 000 z powodu chorób związanych z paleniem tytoniu (również legalnego), z powodu zażycia (nielegalnych) narkotyków natomiast niecałe 3000 ludzi. Do tej pory nie zanotowano ani jednego przypadku śmierci z powodu użycia marihuany, która byłaby zresztą znakomitym lekarstwem na jaskrę, nudności i skurcze mięśni, gdyby nie to, że też w większości państw - w tym w Polsce - jest nielegalna.

Libertarianie i konserwatywni liberałowie uważają, że żaden rząd nie ma prawa ingerować w to, co jednostka ma zamiar zrobić ze swoim ciałem. Tak, jak człowiek ma prawo do zrobienia sobie tatuażu, obrzezania czy przekłucia uszu, tak samo powinien mieć prawo do zażywania dowolnych substancji. Czy będzie to szampan, kawa, tabaka, marihuana czy też LSD - nic rządowi do tego. Jeżeli dorosły człowiek uważa, że dla przyjemności płynącej ze stosowania narkotyków opłaca mu się ryzykować własnym zdrowiem i wydawać własne pieniądze - nikt nie ma prawa mu tego zabronić. Jak najbardziej za to wolno jest do tego zniechęcać przez informowanie o skutkach zażywania pewnych środków - zawsze jednak decyzję człowiek podejmuje dobrowolnie.

Oczywiście na takie rozwiązanie nie mogą zgodzić się wszyscy ci ludzie, którzy mają tendencje do zbawiania innych za wszelką cenę. Rekrutujący się z tego typu ludzi politycy uważają nas za tak głupich, że trzeba nas za wszelką cenę chronić przed nami samymi. Utrzymują oni narkotykową prohibicję nawet - być może - w dobrej wierze, licząc na to, że dzięki tym działaniom inni nie będą spożywać narkotyków. Wiemy jednak już z historii, do czego prowadzą takie próby. W 1919 roku w USA zakazano produkcji i handlu wyrobami alkoholowymi. Wcale nie zlikwidowało to produkcji i handlu alkoholem, spowodowało tylko kryminalizację tej czynności. Uczciwi Amerykanie, którzy chcieli napić się alkoholu, zaczęli być traktowani jak kryminaliści. Raczkujące do tej pory gangi przejęły alkoholowy biznes, rozpowszechniła się korupcja wśród sądów i policji oraz przemoc ze strony zarówno bandytów, jak i funkcjonariuszy państwowych. Zanim w 1933 roku prohibicja została zniesiona, wielu ludzi zmarło lub oślepło w wyniku zatruć bimbrem, do którego jakości producenci nie musieli przykładać jakiejkolwiek wagi - dzięki ograniczeniu konkurencji i tak wszystko sprzedawało się znakomicie. Po zniesieniu prohibicji nowo powstałe struktury przestępcze już nie znikły, ale przekwalifikowały się i zajęły m.in. handlem narkotykami.

Taki sam scenariusz powtarza się podczas obecnej wojny z narkotykami. Niezależnie od liczby zamkniętych w więzieniach narkomanów i handlarzy spożycie narkotyków rośnie. W związku z kryminalizacją narkotykowego interesu rynkowa cena towaru ogromnie wzrosła (do 5000 razy). I nie ma w tym nic dziwnego - w normalnym kraju każdy handlarz mógłby swobodnie sprowadzić narkotyki zza granicy lub samodzielnie je wyprodukować. Obecnie mogą tak postąpić tylko ci, których stać na łapówki dla państwowych funkcjonariuszy lub mogą sobie pozwolić na wliczenie w koszty straty paru ludzi. W ten sposób zakaz produkcji i handlu narkotykami działa na korzyść tych, którzy je produkują i nimi handlują - czyli zorganizowanej przestępczości. Sumę ogólnej przemocy powiększa jeszcze fakt, że ludzie uzależnieni często popełniają przestępstwa aby zdobyć pieniądze na kosztowny towar.

Wiele osób teoretycznie akceptujących legalizację narkotyków nie zgadza się na nią z jednego powodu - troski o młodzież. Faktem jest, że obecnie, mimo antynarkotykowych ustaw środki odurzające można nabyć bez trudu w szkołach, a handlem nimi zajmują się coraz młodsi ludzie - nic to zresztą dziwnego przy takich zyskach. Dekryminalizacja narkotyków spowoduje spadek zainteresowania nimi (efekt "zakazanego owocu") - zostało to potwierdzone m.in. na Alasce (gdzie w 1975 r. zalegalizowano używanie marihuany) i w Holandii, dlatego wizje stoczenia się społeczeństwa w otchłań narkomanii zaraz po legalizacji narkotyków są, łagodnie mówiąc, mało prawdopodobne. Faktem jest jednak, że młodzi ludzie mogą mieć trudności z oceną realnego niebezpieczeństwa związanego z zażywaniem narkotyków. Dlatego w wolnym społeczeństwie to rodzice czy opiekuni - a nie, jak obecnie, państwowi urzędnicy - będą decydować o tym, co wolno ich dzieciom. Zakaz sprzedaży narkotyków dzieciom sam w sobie nie będzie zbytnim naruszeniem wolności - człowiek dorosły mógłby świadomie nabywać dowolne narkotyki, ale handlarz, który sprzedałby mu jakąś mieszankę (celem silniejszego uzależnienia) podając ją za czysty produkt, mógłby być sądzony za przestępstwo kwalifikowane podobnie do próby otrucia klienta. Podobnie - oferowanie dzieciom substancji zdecydowanie szkodliwych dla zdrowia uznane będzie za przestępstwo, bo dziecko najczęściej nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji płynących z ich stosowania.

Pomimo, że posiadanie i handel pewnymi arbitralnie przez państwo wyznaczonymi substancjami uznawane jest za przestępstwo i surowo karane, plaga narkomanii nie zmniejsza się. Legalizacja narkotyków odcięłaby zorganizowaną przestępczość od źródła dochodów, ograniczyłaby falę przemocy i korumpowanie funkcjonariuszy państwowych. Uniemożliwiłaby biurokracji i policji ograniczanie osobistej wolności i wtrącanie się w prywatne upodobania ludzi. Wreszcie dekryminalizacja narkotyków skończyłaby z "przestępstwami" bez ofiar i pozwoliłaby państwu na zajęcie się ochroną życia i własności obywateli - jego właściwymi zadaniami.

(1/1999)


O liberalną demokrację

Tomasz Woźniak

Chciałbym zająć się problemem obecnie najistotniejszym dla każdego, kto uważa się za konserwatywnego liberała. Chodzi mianowicie o stosunek liberalizmu do demokracji, rozumianej jako udział wszystkich dorosłych obywateli we władzy państwowej w drodze wyborów. Otóż nie ulega wątpliwości, iż liberalizm i demokratyzm stanowią odmienne kierunki myśli polityczej, miejscami zresztą przeciwstawne. Jednakowoż uważam, nie tylko zresztą ja (tak też np. Hans Kelsen) iż ustrój demokratyczny stanowi naturalne dopełnienie, logiczną konsekwencję liberalizmu. Jeżeli określimy liberalizm jako doktrynę, postulującą jak najwięcej wolności dla każdego, to oczywiste jest, że nie można przyznać jej jednym więcej, a innym mniej (chodzi oczywiście o wolność polityczną). Inaczej mówiąc wszyscy muszą być tak samo wolni - równość formalna. Niestety ta piękna teoretyczna konstrukcja wali się w gruzy przy uwzgędnieniu praktyki funkcjonowania ustrojów demokratycznych. Okazuje się mianowicie, iż demokracja wybierająca wolność (czyli demokracja liberalna), jest tak samo możliwa jak wolność wybierająca dobro. To znaczy incydentalnie. Demokracja zakłada możliwość konkurencji dla nurtów liberalnych w postaci partii socjaldemokratycznych, czy też centrowych. Jaki jest wynik owej konkurencji, wystarczy spojrzeć na rządy państw UE by się o tym przekonać. Klasyczny, indywidualistyczny liberalizm wolnokonkurencyjny jest w wyraźnym odwrocie. Jeśliby przyjąć rozróżnienie wolności w sprawach małych (np. prawa do jeżdżenia bez pasów, swobodnego wykonywania wybranego zawodu, czy wolnej decyzji w sprawie ubezpieczenia się na starość) i wolności w sprawach wielkich (klasycznym przykładem jest prawo wyborcze) to odkryjemy zasadniczy paradoks współczesnych społeczeństw zachodnich (w tym i Polski). Pozostawiono obywatelom wolność w sprawach wielkich, lecz drastycznie ograniczono w sprawach małych. Skoro uważa się człowieka za wystarczająco rozwiniętego, by decydował o wyborze posłów, czy prezydenta, a tym samym polityki państwa, to oczywiste jest, iż zdolny jest on także do podjęcia decyzji dotyczących jego własnego życia, w których to właśnie on ma najlepsze rozeznanie. W przeciwną stronę ta relacja nie musi zachodzić. Dlatego właśnie daje się logicznie pomyśleć liberalna dyktatura (wolność tylko rzeczy małych), natomiast totalitarna demokracja, w której przyszło nam żyć, jest teoretyczną sprzecznością. Oczywiście, jak już pisałem, optymalnym rozwiązniem byłaby demokracja liberalna, lecz jest ona na dłuższą metę niemożliwa do utrzymania (nawet sukcesy Reagana i Thatcher nie uniemożliwiły lewicy powrotu do władzy). Moim zdaniem, bardziej racjonalne jest zapewnienie wolności w sprawach małych, bez przyznawania obywatelom powszechnego prawa wyborczego. Mamy więc dwie drogi: autorytaryzm, lub ograniczoną, cenzusową pseudodemokarcję. Obie te formy rządów istniały i obie przegrały. Mimo to pozostając w sferze myśli opowiedziłbym się za drugą z podanych powyżej możliwości (co oznacza zresztą, że nie jestem w pełni liberałem - może właśnie m.in. przez to uważam się za liberała konserwatywnego). Jednak możliwość wprowadzenia (przywrócenia) takiego systemu w środku Europy, pod koniec XX w. wydaje się mocno wątpliwa.

Przyznam się, iż nie znam odpowiedzi na pytania, które tu postawiłem. Jeżeli jednak my, konserwatywni liberałowie, chcemy liczyć się na scenie politycznej, ktoś musi je znaleźć. Widzę potrzebę obrony liberalizmu, a więc także obrony wolności. Wolność jest bowiem warunkem człowieczeństwa.

(1/1999)


Krytyka sprawiedliwości społecznej F. von Hayeka

Wojciech Bartelski

Friedrich August von Hayek urodził się w 1899 roku, w rodzinie wiedeńskiego profesora botaniki. Jego ojciec August von Hayek był austriackim arystokratą. Po rodzinie matki, z domu Juraschek, von Hayek odziedziczył kropelkę także krwi słowiańskiej. Wcześnie poznał smak dorosłości, gdyż już w 1917 roku wcielony został do armii cesarstwa austro-węgierskiego i walczył na froncie do zakończenia I wojny światowej. Po wyjściu do cywila rozpoczął studia prawnicze i ekonomiczne na świetnym Uniwersytecie Wiedeńskim, gdzie w odpowiednio w 1921 i 1923 roku obronił prace doktorskie. Tam też kształtowały się jego poglądy społeczno-ekonomiczne, tworząc podwaliny pod rozwój szkoły, którą potomni nazwali po latach "wiedeńską". Co ciekawe, poruszony powojenną nędzą panującą w Wiedniu von Hayek postanowił zgłębić tajniki nauk ekonomicznych, aby ulżyć niedoli głodujących mas. Początkowo znajdował się pod silnym wpływem ogromnie wówczas popularnych idei socjalistycznych. Przełom w jego myśleniu nastąpił w 1922 roku, gdy przeczytał książkę swojego późniejszego przyjaciela i kompana ideologicznego Ludwika von Misesa Die Gemeinwirtschaft. Von Mises wykazał w niej, że jedyną drogą do sprawiedliwego i rozwojowego systemu jest wolny rynek, zaś państwowy socjalizm prowadzi do nierówności i totalitaryzmu. Od tej chwili von Hayek stał się zaciekłym obrońcą idei liberalizmu i największym w historii wrogiem socjalizmu i centralnego planowania. Antycypując jego przyszłe osiągnięcia należy zauważyć, że chociaż w dziedzinie teorii ekonomicznej miał wybitne, uwieńczone otrzymaniem Nagrody Nobla osiągnięcia, to jego największą pasją była filozoficzno-społeczna sfera ekonomii, zbudowanie systemu nie tylko efektywnego ekonomicznie, ale także sprawiedliwego i nie ograniczającego wolności jednostki.

Na początku lat 30. von Hayek objął katedrę nauk ekonomicznych i statystycznych uniwersytetu w Londynie i przez cały późniejszy czas trwania swojej naukowej kariery związany był z ośrodkami anglojęzycznymi. Z uwagi na powyższe, oraz fakt, że znakomitą większość swoich prac, w tym słynną Road to Serfdom napisał po angielsku uważa się go raczej za uczonego brytyjskiego niż austriackiego. Był też pod wpływem brytyjskiej myśli ekonomicznej. Wysoko cenił Davida Hume'a, uczonego o drugorzędnym dorobku teoretycznym, ale wielkiego filozofa . W jednej z książek stwierdził wprost, że uważa, że to właśnie Hume sformułował podstawy nowoczesnej filozofii porządku społecznego. Hume jako pierwszy zauważył, że wolność gospodarcza jest warunkiem wolności politycznej. Podążając tropem tej myśli von Hayek rozwinął swoją teorię utożsamiającą socjalizm z ustrojem totalitarnym. Wiele czerpał także z dorobku Adama Smitha, twórcy pierwszego opisu współcześnie panującego systemu ekonomicznego. Von Hayek uważał jednak, że zarówno on sam jak i Smith zawdzięczają dużo Edwardowi Burke'owi, XVIII-wiecznemu angielskiemu filozofowi, na dorobku którego oparł się w pewnej mierze Smith.

Friedrich von Hayek miał nieszczęście przeżyć w najlepszych latach swojego życia dwie wojny światowe. W tym samym czasie przydarzyła się jeszcze rzecz znacznie gorsza: w Europie rozplenił się socjalizm. Von Hayek dobrze widział obalenie rosyjskiego caratu, krótkotrwałe, demokratyczne rządy Kiereńskiego i dojście do władzy bolszewików. Był świadkiem legalnego przejęcia władzy przez Hitlera i faszyzacji oraz totalitaryzacji Niemiec. W obu tych krajach wprowadzono państwowy socjalizm z centralnymi programami planowania i ograniczeniami wolności jednostki. Von Hayek widział to i kontestował, wydarzenia II wojny światowej oraz upadek komunizmu w latach 80. dowiodły, że miał rację. Podobnie rzecz ma się z kryzysem 1929 roku (bliski przyjaciel von Hayeka z Uniwersytetu w Chicago Milton Fiedmann udawadnia w książce Wolni wobec wyboru, że powodem tego kryzysu nie były niedostatki "dzikiego" systemu kapitalistycznego, lecz błędy Banku Federalnego w polityce monetarnej i czynniki psychologiczne), gdy karierę zrobiły socjalistyczne koncepcje lorda Keynesa. W swoich wspomnieniach von Hayek żali się, że polemika z Keynesem była trudna, gdyż ten po udowodnieniu mu błędu w rozumowaniu gładko zmieniał zdanie (!) tak, że nie sposób było go zmusić do przyznania się do wadliwości całego systemu.

Wróćmy jednak do tematu tej pracy, jakim jest hayekowska krytyka pojęcia sprawiedliwości społecznej. Von Hayek w charakterystyczny dla niego, jasny i przeprowadzony z żelazną logiką sposób wyjaśnia wielokrotnie, że slogan ten jest oszustwem i bezsensem. Zacznijmy więc od odpowiedzi na fundamentalne pytanie: co rozumie on przez pojęcie sprawiedliwości oraz sprawiedliwości społecznej. Geniusz von Hayeka polegał na tym, że nadał słowu sprawiedliwość zupełnie nowe, rewolucyjne znaczenie. Otóż stwierdza on, że sprawiedliwość oznacza system społeczny, w którym relacje pomiędzy jednostkami nie są niczym skrępowane, a nadzorowane jedynie prawem. Oznacza to, że dozwolone są wszelkie działania, które nie powodują szkód u innych ludzi. Do fundamentalnych praw każdego członka społeczeństwa należy prawo do posiadania (von Hayek celowo używa terminu "własność osobista" - ang. several property, w miejsce "własności prywatnej", co jego zdaniem niezbyt dobrze oddaje charakter tego zjawiska), prawo do podejmowania dowolnych decyzji handlowych oraz prawo do nieskrępowanego dysponowania własnym bogactwem. Zauważa, że społeczeństwo jako zbiór wolnych jednostek jest strukturą spalającą i wzmacniającą wolność osobistą. Skwitował to kiedyś celną maksymą: "wolność jednostki to jeszcze nic w porównaniu z wolnością jednostki w społeczeństwie". Jest on jednak niechętny doktrynie laissez-faire, czyli absolutnego wyłączenia państwa z funkcji regulacyjnej. Wedle jego definicji liberalizm to system polegający na wykorzystaniu do maksimum mechanizmów efektywnej alokacji jakie przynosi wolny rynek. Jednak interwencja organu niezainteresowanego bezpośrednio (czytaj: rządu) jest dopuszczalna, gdy mechanizmy wolnorynkowe nie zapewniają najlepszych rozwiązań. Jest to całkowicie zgodne z doktryną liberalną. Przykładem może być budowa dróg publicznych, którą państwo powinno w jakiś sposób regulować. Von Hayek stwierdza, że reguły wolnego rynku są najwyższą formą konstruktywnego współzawodnictwa. To, że gdy występuje na przykład nadmierna podaż danego produktu, to aby nastąpił powrót do stanu równowagi jego cena samoczynnie spada nazywa dobroczynnym cudem. Wedle opinii von Hayeka ustrój sprawiedliwy musi być stworzony wedle rzymskiej maksymy libertas in légibis - wolność pod opieką prawa. Doskonale ujął to wielki Immanuel Kant: "człowiek jest wolny, gdy podporządkowuje się prawu, nie osobie". Von Hayek uświadomił ludzkości - i to bez wątpienia jego największa zasługa, że celem jakiegokolwiek systemu nie jest dawanie ludziom sprawiedliwości ani dobrobytu, a tylko i wyłącznie bycie sprawiedliwym.

Aby rozgryźć genezę pojęcia sprawiedliwości społecznej musimy śladem von Hayeka przeanalizować korzenie i rozwój poglądów socjalistycznych. Niewątpliwie pierwszym słynnym socjalistą był Platon, zwolennik społeczeństwa ściśle klasowego i zawzięty przeciwnik demokracji . Wbrew powszechnej - i bardzo szkodliwej - bredni nie był socjalistą Jezus Chrystus, który wszak dał początek cywilizacji chrześcijańskiej, opartej na indywidualizmie, który jest zaprzeczeniem idei socjalizmu, będącego ustrojem z zasady klasowym. Zaś założenie o klasowości społecznej pociąga za sobą utworzenie wzajemnie sobie wrogich grup, o odmiennych interesach. Liberalizm jest ustrojem wolności jednostki, socjalizm - zniewolenia w grupie. Bardzo jasno wyraził to znany socjalista Henry Saint-Simon: "kto nie pójdzie z nami, ten będzie traktowany jak bydło". Wolnościowy indywidualizm von Hayeka stoi w opozycji do tzw. "racjonalnego indywidualizmu", idei wyznawanej przez szarlatańskiego Jeana-Jacquesa Rousseau . Ów filozof, wielki zwolennik ideałów zrealizowanych przez jedno z najtragiczniejszych wydarzeń w historii ludzkości, Wielką Rewolucję Francuską (aż dziw bierze, że mało eksponuje się oczywiste powiązanie tego barbarzyństwa z późniejszym rozkwitem faszyzmu i komunizmu) był apolegotą indywidualizmu grupowego, czyli swobodnego wyboru pomiędzy wyalienowanymi grupami o różnych celach. Komentarz Von Hayeka: "spontaniczny rozwój społeczny nie jest możliwy, gdy naród to zlepek indywidualności o sprzecznych interesach". Niestety, rewolucja wybuchła i się powiodła. Dlatego też po latach na gruncie jej dokonań wyrosły ustroje totalitarne. Ich najbardziej charakterystyczną cechą zdradzającą powiązanie z ideałami rewolucyjnymi było usunięcie szczebli odgradzających państwo od obywatela i poddanie tych ostatnich bezpośredniej kontroli aparatu państwowego. W klasycznym liberalizmie społeczeństwo stanowi żywy, zunifikowany mechanizm powiązany siecią spoiw. Egoistyczny homo oeconomicus - co zauważył już w roku 1776 Adam Smith - realizując swoje partykularne cele przyczynia się do dynamicznego rozwoju społeczeństwa. Usuwając bariery pomiędzy państwem a ludźmi tworzymy wyobcowany zbiór niepowiązanych naturalnie jednostek (usunęliśmy wszak dynamiczne mechanizmy spajające społeczeństwo). Jedyne co może jednoczyć członków takiego społeczeństwa to nakaz. Dlatego też totalitaryzm idzie w parze z socjalizmem. Odbierając jednostce wolność oraz swobodę decyzji na rzecz centralnego, arbitralnie wyznaczanego planu odbieramy najważniejszy bodziec rozwojowy. W jednej z prac von Hayek stwierdza, że totalitaryzm promuje jednostki "złe", nieprzydatne społecznie, a przez to sfrustrowane i chętnie łykające nową ideologię. Zamiast naturalnego, nieskrępowanego i spontanicznego podziału zadań ustala się barierę "my"-"oni". I tutaj już jak na dłoni widać, że osiąga się w ten sposób ustrój zwany faszyzmem.

Odbieranie wolności politycznej musi iść w parze z kontrolą działalności gospodarczej. W okresie rozkwitu socjalizmu państwowego z lat 30. i 40. (wtedy właśnie przypadał szczyt kariery F. von Hayeka) rozwinęło się - w imię sprawiedliwości społecznej i lepszej alokacji zasobów - centralne planowanie. Von Hayek przekonuje, że żaden centralny system nie zapewni lepszych decyzji, niż poszczególne jednostki, działające w mikrosystemach składających się na całość gospodarki. Dzieje się tak, gdyż wyniki systemu gospodarczego są funkcją tak wielu czynników (wbrew obiegowemu kłamstwu, że jest to problem indeterministyczny - my tego nie wiemy, po prostu nie umiemy tego udowodnić), że objęcie ich jednym wspólnym systemem w oczekiwaniu ściśle określonych i najlepszych wyników jest niemożliwe. Nie jest żadną sprawiedliwością - konkluduje von Hayek - ustalenie, jaką część środków jakim działaniom przypisać. To jest, wbrew oczekiwaniom, z gruntu niesprawiedliwe. Oczekiwanie, że centralne planowanie (choć to termin z lat 30. to nie dajmy się ogłupić - obecna "socjalna" redystrybucja to bardzo pokrewne działanie, i pod tym względem idee von Hayeka nic się nie zestarzały) przyczyni się do sprawiedliwszego podziału i równiejszego dochodu jest, delikatnie mówiąc, nietrafne. Von Hayek skomentował to ostro: "wiele jest obecnie ogłupiającej gadaniny na temat planowania dla wyrównania poziomu życia".

Von Hayek zmuszony jest prostować socjalistyczne kłamstwa, jakoby kapitalizm był ustrojem programowo sprzyjającym nierównościom i niesprawiedliwości. Otóż podaje on, że w socjalistycznej Rosji Radzieckiej różnice majątkowe były większe niż w analogicznym okresie w USA. Nie ma na świecie kraju o ustroju liberalnym, w którym występowałyby pogłębiające się różnice majątkowe. Państwa o największym rozwarstwieniu dochodów są oparte na ustrojach ściśle klasowych, co oznacza, że pod względem swojej proweniencji społecznej bliższe są kolektywnemu socjalizmowi (sic!). Równość w rozumieniu von Hayeka jest fundamentalnym elementem rozwoju. Ale tylko równość wobec prawa, czyli podleganie tym samym zasadom przez wszystkich członków społeczeństwa. Jakiekolwiek próby arbitralnej zmiany dystrybucji dochodów są w gruncie rzeczy istotą nierówności, gdyż nie traktują jednakowo wszystkich jednostek społecznych. Przymusowa redystrybucja, uważa von Hayek, jest zaprzeczeniem wolności i sprawiedliwości. A to oznacza, że opierający się na odgórnej kontroli i nakazowej redystrybucji socjalizm nie może współgrać z demokracją, której jest naturalnym wrogiem . Nierówność jest stanem naturalnym i najpoważniejszym bodźcem do rozwoju. Nie można jej zresztą uniknąć. Wyobraźmy sobie, że na skutek powszechnej urawniłowki wszelka praca stanie się tak samo dochodowa. Kto wówczas będzie chętny wykonywać cięższe i trudniejsze zawody? Odpowiedź jest prosta: tylko ten, kto będzie do tego zmuszony! Rezygnacja (choćby częściowa) z nierówności, dowodzi von Hayek, musi prowadzić do totalitaryzmu i ograniczenia wolności politycznej.

Von Hayek z rozbawieniem szydzi z panoszącego się pustosłowia zawartego we wszechobecnym przymiotniku "społeczny" (lub "socjalny" - w angielskim oryginale użyto słowa social, co pokrywa oba znaczenia, rozróżniane zresztą tylko przez mętne tłumaczenia socjalistów). Naliczył on ponad 160 (!) idiomów z jego użyciem. Wszelka ingerencja w dynamiczny, stabilny system społeczny jest jego naruszeniem i okaleczeniem, dlatego też von Hayek nazywa takie zjawiska "antyspołecznymi" (oryg. anti-social). Argumentuje on, że pozornie tylko redystrybucja sprzyja wyrównaniu szans biednych ludzi (nie popiera tego co prawda żadnymi faktami, ale M.Friedman wykazuje dobitnie na licznych przykładach z historii, że żaden socjalistyczny wymysł typu bezpłatnej oświaty , edukacji, wysokich podatków itp. nie przyniósł oczekiwanych efektów). Jedynym dopuszczalnym, choć zbędnym - ludzie mają w sobie dostatecznie dużo dobrej woli - działaniem, jest ochrona przed śmiercią lub skrajną nędzą jednostek, które nie mogą siłą rzeczy wykorzystać przywileju samodzielnego decydowania o własnym losie, np. ludziom niespełna rozumu lub dzieciom. Jakiekolwiek przymusowe rozszerzanie poziomu opieki społecznej ponad poziom minimum jest bardzo niesprawiedliwe. Oznacza bowiem konieczność wyzbycia się przez ogół części wypracowanego dochodu na rzecz zwiększenia przyjemności jednostek niepracujących. Poza tym: jeżeli mówimy o "sprawiedliwości dystrybutywnej" (oryg. distributive justice), to musi istnieć jakiś organ ustalający kto i komu ma dochód przekazywać. Czy może to być sprawiedliwe? Oczywiście nie, to właśnie jest przyczyną niesprawiedliwości. Wielu socjalistom, pisze von Hayek, podobają się idee ograniczenia majątkowego bogatszych jednostek w imię "sprawiedliwości społecznej" w rodzaju kontroli dziedziczenia, działania gospodarczego lub wysokich podatków. Czy nie jest w takim razie równie szlachetnym "wyrównywaniem szans" okaleczanie jednostek wyróżniających się fizycznie lub ograniczanie możliwości rozwoju intelektualnego jednostek wybitnie zdolnych?

Czy odbieranie części dochodów jednostkom bardziej efektywnym i produktywnym jest "społeczne"? Dlaczego rozwojowi społeczeństwa ma służyć odbieranie bodźców do rozwoju? Nierówności nie można wpasować w żadne moralne standardy. Ona po prostu jest dana z góry i próby jej poprawiania przez ludzi muszą być tylko zwiększaniem niesprawiedliwości. My nie wiemy, ile kto wnosi do społeczeństwa, natomiast wie to "niewidzialna ręka rynku". Nieusuwalną istotą gospodarki rynkowej jest całkowita rezygnacja z poprawiania jej samoczynnych mechanizmów. W przeciwnym razie będzie to bowiem planowanie. Jak już wyjaśniliśmy, stoi ono w sprzeczności z liberalną demokracją. Zatem chętnie używany przez socjalistów zwrot "społeczna gospodarka rynkowa" (oryg. social free market) jest sam w sobie sprzecznością . Kończąc swoją krytykę von Hayek zauważa, że socjaliści próbują kontestować system w którym wyrośli i który ich ukształtował. Zły to ptak, co własne gniazdo kala.

Znany ze swoich lewicowych ciągotek John Stewart Mill zauważył w 1848 roku: "Mówiąc krótko laissez-faire winno być ogólną praktyką; każde odejście od niego, o ile nie jest wymagane przez jakieś wielkie dobro. jest pewnym złem. Przyszłym pokoleniom będzie prawdopodobnie trudno uwierzyć w to, do jakiego stopnia rządy dotychczas naruszały tę zasadę nawet w przypadkach, do których się ona powinna najbardziej stosować." Życie okrutnie zadrwiło z jego naiwnych oczekiwań. Friedrich August von Hayek rozumiał, że wolność i sprawiedliwość to niezbędne, najważniejsze składniki stabilnego systemu społecznego.


UPRZEJMIE INFORMUJEMY, ŻE WYPOWIEDZI ZAPREZENTOWANE NA NINIEJSZEJ STRONIE SĄ PRYWATNYMI POGLĄDAMI ICH AUTORÓW I NIE STANOWIĄ OFICJALNEGO STANOWISKA AKADEMICKIEGO STOWARZYSZENIA KONSERWATYWNO- LIBERALNEGO.


Z powrotem do strony głównej